Archiwa blogu

Gdzie ptaki nie przestają śpiewać..

Po raz pierwszy zwróciłem na to uwagę w Marrakeshu, gdy po północy otworzyłem okno w Hotelu Ibis. Z ogrodu dobiegał ptasi śpiew, lecz nie był to śpiew jednego, przypadkiem przebudzonego ptaka, tylko radosny świergot wielu, jaki w Polsce można usłyszeć słonecznym, letnim popołudniem w parku. Tak, latem w środkowej Europie pierwsze ptaki zaczynają śpiewać na godzinę przed świtem, jakby to od nich zależało przebudzenie Słońca. Tutaj, w Andaluzji ptaki są niejako częścią kultury flamenco – płomiennej świadomości, która bezustannie czuwa, pogrążona w tańcu, śpiewie, wielokierunkowym ruchu – bo flamenco to ogień, który ma wiele źródeł.

Być może to jedna z przyczyn siesty – przerwy na odpoczynek gdy słońce jest najgorętsze – bo może Hiszpanie też wsłuchują się w nocny śpiew naszych podniebnych, ziemskich współspaczy? W pewnych oświeconych przekazach czanelingowych mówi się, że ptaki to istoty z wyższych wymiarów, które za pomocą śpiewu utrzymują wyższe wibracje na naszej planecie. Ich mowa ma nam przypominać o naszym gwiezdnym pochodzeniu i gwiezdnym przeznaczeniu.

A więc ptaki w Hiszpanii śpiewają cały czas, przynajmniej tu, na południu. Cieszę się, że mogę tu być, zwłaszcza że lubię nocne spacery.

Pomarańcze. Słońce jest tu dla nich łaskawe, podobnie jak i temperatury, które prawie nigdy nie spadają poniżej plus dziesięciu stopni. Naranjos (drzewa pomarańczowe) wydają się żyć na całego, zaledwie wczoraj na jednym i tym samym widziałem zarówno ogromne kwiaty o cudnym aromacie, jak i pyszne, dojrzałe owoce. Podobnie jest z aguacate (awokado), obecnie całe w kwiatach, a dodatkowo obwieszone wielkimi, maślanymi gruszkami. To taka prawie reguła w tym klimacie – nieustanna słoneczna stymulacja prowokuje wszystko co może ożyć do rozkwitu.  A wracając do pomarańczy, to najsłodsze, najbardziej soczyste i o najwykwintniejszym bukiecie smaku są te, które już.. spadły. W ogóle nie zrywam pomarańczy z drzew, wręcz na odwrót, niczym zapalony grzybiarz, dziękuję za każdą znalezioną w trawie. W Polsce słodkie były tylko mandarynki, tutaj to właśnie z pomarańczy powinno się wyciskać i krystalizować cukier..

Nie lubię mówić o jedzeniu, a co dopiero o nim pisać. Prawdą jednak jest, że lubię proste życie, jak choćby wyjść na cały dzień w góry, nie myśląc o przygotowywaniu dodatkowej odzieży czy jedzenia. Andaluzja trochę przypomina mi polskie podkarpacie, ten spowolniony rytm życia ludzi, taki bliższy Ziemi. I jak na podkarpaciu, dzikie łąki i sady, tylko że tutaj przez cały rok jakoś bardziej ‚żywe’. Jak chce mi się jeść, przystaję przy migdałowcu (almendra), bo zarówno migdałów, jak i kamieni do ich rozłupywania jest tutaj dostatek. Oczywiście, migdały są na drzewach przez cały rok.  Bardzo popularne są też rozległe sady awokado, więc warto zadrzeć do góry głowę i sięgnąć po jakąś zbrązowiałą gruszkę, którą można delektować się od razu, bo zielone muszą, niczym ulęgałki, kilka dni poleżeć. Jeszcze prościej jest zaspokoić pragnienie – naranjos znajdą się wszędzie i przez cały rok, a wiosną i wczesnym latem także bardzo orzeźwiające nisperos.

Andaluzja (anda-lu-si-ja – mówiąc wymownie) jest domem jeszcze jednego słynnego drzewa, o którym tutaj tylko wspomnę, bo pisać można o nim książki. Algarrobo, czyli drzewo karobowe, którego owoce nazywane są chlebem świętojańskim. Niczym ogromne strąki groszku, najpierw są zielone i soczyście gorzkie w smaku, a gdy je ugryziesz język stanie ci twardym kołkiem w buzi, murowane. Rozejrzyj się wtedy za strąkami, które są brązowe i twarde, upieczone przez słońce i pełne jego słodyczy. Przez tysiące lat dla wędrowców były prawdziwym chlebem, słodkim i pożywnym. I trzeba przyznać, że i naszym dzieciom smakują, nawet w dobie batoników, bądź co bądź w połowie składają się z.. cukru. Po zmieleniu można z karobowego proszku przyrządzić alternatywne kakao, jednak my wolimi te prawdziwie frutariańskie batoniki takie jak są, bo przecież energia kształtu wpływa na to, jaki odczuwamy smak.

A mówiąc o kształcie, to drzewa w Andaluzji wyglądają conajmniej osobliwie, o ile nie zjawiskowo. Zwłaszcza stare drzewa oliwne i granatowce (olivos y granadas), z powykręcanymi spiralnie pniami, niczym prastare wiertła, które muszą jakoś przebić się przez litą skałę w poszukiwaniu wody. Stare karobowce i oliwy swym wyglądem naprawdę potrafią pobudzić wyobraźnię – jeśli pamiętacie Babunię/Wróżkę z Pocahontas, to właśnie tak wyglądają. I dam głowę, że potrafią chodzić, o ile nie używają bilokacji.

OK, zejdę już z tych drzew. Pora na ludzi. Hiszpanie. Mężczyźni jakby z pluszu, zatem słowo ‚macho’ musi pochodzić skądinąd, może z Meksyku, albo Argentyny. Ci tutaj, przynajmniej w Andaluzji to przemiłe gaduły, a jak mówią to mówią w rozbrajający sposób, jakby dławili się tuzinami słodkich klusek, a może ciasteczek. Mówią szybko, ciepło i radośnie. Przy tym pięknie seplenią. Mistrzowie rozmów o niczym, widać, że w ich komunikowaniu chodzi raczej o przekazanie ładunku energii, a nie jakiejś konrektnej informacji czy wiedzy. Dlatego może inne nacje, w tym Polacy, często narzekają, że Hiszpanie są tacy ‚niemądrzy i prości’, że z nimi to tylko o pogodzie. A dla mnie to właśnie Hiszpanie, mężczyźni i kobiety, są niczym uosobienie owych pozytywnych Plejadian z książek Marciniak i Hand Clow. Gdy mijasz ich na ulicy wszyscy cię pozdrawiają, nie potrafią przejść obok ciebie obojętnie, przynajmniej w mniejszych miejscowościach, szczególnie w pueblach. Więc wychodząc szybko po jedną rzecz do sklepu, twoja rodzina może się liczyć z tym, że wrócisz za kilka godzin. Zwłaszcza, gdy też lubisz gadać. Bo po hiszpańsku ‚pogoda’ i ‚czas’ to jedno słowo – tiempo. Jeśli aura jest dobra, czas rozpuszcza się jak cukier w filiżance.

Będąc w Andaluzji przez te trzy miesiące ani razu nie widziałem naprawdę  kłócących się Hiszpanów.  Nawet gdy miewają odmienne zdania, w tętniącym muzyką barze o północy, i tak zawsze kończą śmiechem, jakby każdy wiedział, że w życiu wszystko się do tego sprowadza.. aby nie być zbyt grave. (słowo „grave”, czyli „poważny”, oznacza także.. „grób”!) Kobiety (mujeres) zdecydowanie częściej mówią podniesionym głosem, znacznie lepiej je słychać! Otwarcie dają do zrozumienia, że to przecież kobiece wibracje mogłyby najpiękniej przeharmonizować ten skostniały, logicznie usystematyzowany przez mężczyzn świat. Choć i hombres (czyt. ombres, mężczyźni), nawet ci najwięksi, mają często głosy jak mali chłopcy, ale to już specyfika hiszpańskiego języka. Oprócz dźwięcznego ‚rr’ wszystko inne jest takie miękkie ale jednocześnie pełne wibracji, melodii, życia..

Znowu przychodzi mi na myśl flamenco – pieśń wędrującej duszy..

ogień, taniec i.. głos.. ten dociera falami, sinusoidy smutku i radości, spełnienia i nieukojenia.. flamenco to życie, tylko wyostrzone, przyprawione o wyraźne barwy, aby podnieść energię, aby płynęła szybciej i bardziej zdecydowanie..

rytm flamenco łączy przeciwieństwa, daje nadzieje, że przy odpowiedniej dozie determinacji i zabawy można przejść przez życie.. w miarę bezboleśnie.. ważne aby wytworzyć wir.. wir szybkiej energii, manifestacji.. a charakterystyczne, nieustanne klaskanie we flamenco przypomina jak ważny jest rytm, rytm który wprowadzi cię w trans, w którym możesz wszystko..

tropical-summer-dreamy-and-sparkling-cg-flowers-wallpaper-102716-2